Autor |
Wiadomość |
Autor-Grzegorz
Gość
|
Wysłany:
Pią 20:48, 30 Wrz 2005 |
|
„Niechaj śnię że mię tam anioł przenosi
I palmą złote czasu mgły odgania”.
J. Słowacki
Bo tamto co przeminęło zastygło gdzieś w wieczności i anioł może odgonić czasu mgły, i ukaże się przeszłość. A my staniemy i będziemy się przyglądać tamtym ludziom. Zgłębiać tajemnice ich życia, ich czasu.
„…Dziś ze Mną będziesz w raju”
Ileż głębi jest w słowach. Co znaczy to „Dziś” które Chrystus wyrzekł na krzyżu? Czy to słowo wyrzekł do łotra, czy do nas? Łotr to my.
* * *
Zło jest nicością.
Czy nicość może istnieć? Może. Przez chwilę, przez czas jakiś. To może być 12 albo 70 lat. Ale zatruwa zło otoczenie na długo. Nikt nie wie na jak długo. No i trwa pamięć. Jeżeli wymażemy zło to czy dobro jakie przy okazji powstało też zniknie? Nie zniknie. Dobro ciągle rodzi nowe dobro.
* * *
„Zaczęło się wszystko od jednego błędu i potoczyła się lawina gruzów”.
Kłamstwo może zbudować gmach, może zbudować imperium. W 1932 czy 33 roku na Ukrainie panował straszny głód. Miliony ludzi zmarły. Matki zjadały własne dzieci, i wtedy to kręcono filmy propagandowe gdzie syci, zadowoleni kołchoźnicy kosili kombajnem ogromne łany zboża. Z ekranu lała się radość i słońce. Dostatek i beztroska. To była perfidia szatana, który zarządzał tą częścią ziemi.
* * *
„Koniec nastał – Omega
Ale tak naprawdę to dopiero początek”.
Julek pisze „Króla-Ducha”. Każdą zwrotkę potrafi przedstawić w kilku, bywa i kilkunastu wersjach. A każdy wariant dobry, jedyny wprost. Ale część odrzuca. I taką strofę na przykład odrzucił:
„Słyszę te głosy, z którymi dziewczyna
Zjawiła mi się… z promienistym ciałem
Wpadła i drżąca cała jak osika
Kręciła całym powietrznym chorałem…”
Odrzucił ją. Znaczy tę strofę. A dziewczynę? Taką… z promienistym ciałem. Oj, ten Juliusz. Trzeba go zapytać dlaczego odrzuca takie perły?
* * *
Tylko gdzie jest Juliusz?
„Nade mną wielka ćma duchów latała
I różne złote, straszne komet miotły
Pędzały mego anioła szelestem
Skrzydeł… żem wcale nie wiedział – gdzie jestem”
Juliusz nie wie gdzie jest.
Jak zwykle uduchowiony, wśród duchów przebywa, albo on albo jego anioł. A potem wraca, i pisze, i pisze. I liczy na to, że ty to przeczytasz. Ale ty nie przeczytasz bo to dziwne, bo to mroczne, inne jakieś. Ale przeczytaj, a zadziwi cię Juliusz. On uważa że:
„… (Bo rzetelnością jest duch – ciało marą)”
On tak uważa. I chyba ma rację. Bo ile trwa nasze ciało, a ile duch. No właśnie. Juliusz ma rację.
* * *
Taki wiersz przytoczymy ukraińskiego poety Dmytry Pawłyczko:
„W jakimkolwiek stuleciu byś się urodził
zawsze będzie za późno i za wcześnie
za późno, bo wszystko co najważniejsze
na tym świecie
już stało się bez ciebie,
za wcześnie bo wszystko co najważniejsze
na tym świecie
jeszcze się stanie bez ciebie”
Nie byliśmy w pracowni mistrza Gutenberga, który wymyślił czcionkę i tym samym wpłynął na oblicze naszej cywilizacji. Właśnie obserwujemy jak epoka Gutenberga odchodzi w przeszłość. I właściwie tę dziewczynę z promienistym ciałem należy sfotografować, sfilmować, a potem na ogromnym ekranie pokazywać. I da się to zrobić.
A czytać o niej? Teraz. Nie. Źle trafiłeś Juliuszu. Nasza epoka to zły adresat twojego Króla-Ducha. Twojej poezji.
* * *
W naszym dworku w Radziwiliszkach Marcin pokazał wszystkim film. Króla-Ducha. Wizje Juliusza wypadły niesamowicie na ekranie. Wszystkie one były fotogeniczne, filmowe, tylko ustawić kamerę i filmować. Filmować te mgły, płonące wieże zamków, krwawe duchy, kryształowe wodospady. Odżyła krwawa Ukraina. Odżyła historia Polski według Juliusza Słowackiego. Całe zastępy aniołów, duchów otaczały władców Polski. I ten główny duch. Król-Duch wcielał się w kolejnego władcę, który prowadził naród ku przeznaczeniu. I kiedy oni oglądali te wizje wszedł Piast.
„Piast słuchał owych cudownych rapsodów
I poznał, że pieść była nadczłowiecza;
Więc rzekł – Nie kryjcie się, wyście nie z ziemi
Lecz aniołami jesteście złotemi”
* * *
Zdjęcia zmieniają znaczenie.
Pisze Janusz Głowacki.
„Na okładce tego albumu…
(A był to album ze zdjęciami Nowego Jorku).
…Pomnik tysięcy polskich żołnierzy i oficerów zamordowanych na rozkaz Stalina w Katyniu symbol zbrodni, klęski i zdradzieckiego ataku, wstydliwie patrzył z Jersey City na dwie wieże symbolizujące zwycięstwo i bogactwo”
Juliusz przytoczył swój wers po przeczytaniu tego tekstu.
„Zniknął mi w ogniach pożaru rumianych
Jak widmo – w dymie do nieba porwane”.
I jeżeli zestawimy tak odległe fakty bo i pomnik, i wieże sąsiadowały w jakiś sposób ze sobą to znaczy że świat cały to jedność.
Jedność.
A więc w drogę. Zbierajmy okruchy, obrazy.
A ty czytelniku mimo iż epoka Gutenberga skończyła się, nie opuszczaj nas.
Proszę, nie opuszczaj.
* * *
Przenieśmy się teraz do Florencji.
Tam właśnie u mistrza Andrzeja rozpoczął naukę Leonardo.
Co nas pognało aż do Florencji. I to do Florencji roku mniej więcej 1464.
Chcemy popatrzeć jak żyje mały chłopiec, który dostał nieprawdopodobny talent.
Dostał talent jaki można dostać raz na tysiąc lat.
„Czego chcesz najmocniej? – pytał go mistrz Andrzej.
1 Chcę wiedzieć, mistrzu.
2 Co?
3 Wszystko.
Mistrz Andrzej to Andrea Verrocchio a Leonardo to Leonardo da Vinci.
A ojciec Leonarda mówi do niego:
„Jesteś Leonardo leniwy, uparty i nie lubisz się uczyć”.
* * *
„Ktoś kto stworzył wschodzące słońce
Nie mógł być Stwórcą nicości”
M. Skwarnicki
Ustawią sztalugi jeszcze w nocy, ustawią statyw jeszcze w nocy, aby nie przegapić tej chwili. Chwili wschodu Słońca. I potem na obrazie, na zdjęciu, cudownym obrazie, cudownym zdjęciu przecież nie to. Bo to, bo tego nie da się sfotografować, namalować. To są jakby marne próby opisania pędzlem czy aparatem niewyrażalnego. A nicość? Co to jest nicość? Nicość jest piekłem. Też niewyrażalna. I tak przez wieki zmagają się, i tak przez wieki będą się zmagać z tym tematem różni twórcy. A główne ich pytanie brzmieć będzie: czy nicość tam, czy mieszkań wiele? Nie zajrzymy za zasłonę, za lustro, bo nie wolno. Możemy przeczuwać. Ale jakże łatwo przeczuwać Go gdy słońca wschód i zachód. Na szczycie wielkiej góry. A jakże trudno w szarym dniu codziennym, codziennym zgiełku.
* * *
Oczywiście, że ma rację Twardowski gdy pisze tak:
„Gdybyśmy sami sobie Ciebie wymyślili
byłbyś bardziej zrozumiały i elastyczny
albo tak doskonały że obojętny…
…spełniałbyś po kolei nasze życzenia…”
A najważniejsze to wiedzieć wszystko, przerwać zasłonę milczenia. Wedrzeć się Tam i…
No właśnie, i co?
* * *
Zostawiliśmy Leonarda we Florencji. On tam, chce wiedzieć wszystko. Wszystko poznać, zrozumieć. Chce znać odpowiedzi na wszystkie pytania. I żyje w epoce, która zaczyna wierzyć, że człowiek może wszystko. Że nie ma żadnych granic. A za to trzeba zapłacić. Trzeba dużo zapłacić. I jeszcze następne pokolenia, następne stulecia będą spłacać dług tzw. Odrodzenia.
* * *
Jaki to dług? To pomysł na sposób urządzenia życia bez Boga. Jeden z badaczy Odrodzenia tak pisze:
„… serca ludzi Renesansu dręczył ukryty ból. Nie bez powodu wszystkie postacie z obrazów Leonarda da Vinci odznaczają się zagadkowym i zwodniczym uśmiechem, który jest wyrazem sceptycyzmu, odejścia od Boga i uporczywego ludzkiego ja wiem; w samej rzeczy jest to uśmiech zagubienia; zagubili samych siebie. Ten uśmiech nie wyraża nic pozytywnego. I właśnie na tym polega jego zagadkowość.”
A potem następne pokolenia zechciały tworzyć nowy wspaniały świat. I polała się krew, i druty kolczaste ogrodziły ziemię, i butne hasła, i pochodnie zagościły na drogach Europy. A Mona Lisa zagadkowo, cynicznie uśmiechała się do nich.
* * *
„Opowiadają tu, że wygrałeś dwukrotnie bitwy i podobno zostałeś zabity. Napisz mi proszę cię usilnie, ile w tym prawdy? Chyba wiesz dobrze, jak zmartwiłaby mnie Twoja śmierć”
To jest fragment listu Izaaka Newtona do zaprzyjaźnionego z nim generała. Ciekawe, co odpisał generał, który być może zginął. W końcu wojna nie igraszka. Ale rzecz w tym, że dawniej pisano listy. Weźmy takie Listy do matki Juliusza Słowackiego. Wszystko się z nich dowiemy o Juliuszu, o czasach w których przyszło mu żyć i o nas samych czytających te listy. A teraz co? Dwa urwana zdania mają przekazać wszystko? „Cześć, wszystko OK. Tu-ja.”
To jest bełkot, a nie rozmowa. I zawęża się krąg ludzi rozumiejących symbole, znaki i mity kulturowe. A one zawarte są w książkach nieprzemijających, w muzyce i w sztuce. I nagle wszystko przekreślono. Zaczynamy od nowa.
„A chodząc za marnością marnymi się stali”
* * *
Nie wrócą dawne czasy, bo wrócić nie mogą. Ale nikt nie odczyta naszych listów, bo ich po prostu nie piszemy. Krążą te krótkie zdania gdzieś w wirtualnej przestrzeni internetowo-SMSowej i giną. Nigdy nie pożółkną, nigdy ich nikt nie znajdzie w kufrze na strychu, bo kufrów już nie ma i strychów nie ma. Nic nie ma.
„Nie strasz śmiercią
bo po co
za oknami bór pachnie żywicą
pszczoły z pasiek się złocą”
* * *
A propos Juliusza. Właśnie pisze poemat o Anhelim, o Syberii. Nigdy tam nie był, i nie będzie, więc zmyśla. Tworzy swoje poetyckie wizje. Ale my już wszystko wiemy. Wszystko rozumiemy. W jednej z gazet zdjęcie z Syberii. Mały drewniany kościół. Chrystus powieszony na ścianie. Nie ma krzyża. Bo Syberia to jeden wielki krzyż. I te drzewa, ścinane w 40 stopniowym mrozie, które posłużyły jako ściany kościółka to krzyż. To symbol.
I patrzymy na to zdjęcie i rozumiemy wszystko. Jeszcze rozumiemy. Ale ci co już idą za nami nie rozumieją tych znaków, tych symboli, tych ukrytych znaczeń. Ogłuszył ich wrzask
Mc Świata, który jest kolorową pustką.
* * *
To zatruwa powoli.
Kropla po kropli.
A potem już trzeba wejść w świat kłamstwa.
Potrzebne są wtedy namiastki.
I trzeba odurzać się do nieprzytomności by zapomnieć.
Ale przecież i tak będzie jak ma być. Pisze przecież Twardowski:
„Mój Boże po co się wtrącałem
w to co zrobisz lepiej ode mnie”
Nie dasz przecież by mały głupi szatanek zatriumfował w świecie, który jest dobry.
Jemu udać się nie może, bo głupi on.
Tyle że przebiegły a przynajmniej tak mu się wydaje.
* * *
Ale o czym ta książka właściwie jest?
Myślę że czytelnik wie lepiej niż piszący.
* * *
Odczytamy teraz słowa anonimowego mężczyzny, który dzwoni na centralę. Jest 11 września 2001 roku. Nowy Jork. Tę rozmowę nagrano, i teraz po latach opublikowano:
Mężczyzna: Słuchajcie, mamy tu dziesiątki ciał. Ludzie po prostu skaczą ze szczytu budynku. Jestem przed północną wieżą WTC.
Dyżurna: Proszę pana, mówi pan, że co skacze z budynków?
Mężczyzna: Ludzie. Ciała po prostu lecą z nieba.
Dyżurna: Zrozumiałam.
* * *
Patrzyliście żołnierze polscy z katyńskiego pomnika na te lecące ciała. Patrzyliście. A kiedy uderzały o ziemię, to On już czekał na nich, tak jak na was na zielonych łąkach raju.
* * *
„Oczyść Panie moje oczy
Niechaj patrzą czysto…
Zniewolony nienawiścią i gniewem
Na wszystkich i siebie.
Mistrz pokusy
Świata tego książę,
Miotający się w granicach czasu,
Który mu się kurczy.
I choć skazany na nicość-
Śpieszy się, oj śpieszy
By zdążyć donikąd”
Janusz Kobierski
Jemu czas się skończy, a my go dostaniemy na wieczność całą. I wtedy wszystko zrozumiemy. Zrozumiemy dlaczego oni lecieli na ziemię niczym martwe ptaki, i dlaczego ci żołnierze został w tym lasku katyńskim.
* * *
Bo książka, którą czytasz to taki pleciony dywan, i to z drugiej strony. Poplątane to wszystko, te kolorowe nitki, ale przecież jest druga strona. I każdy wątek ma cel, ma sens i jest konieczny. Jest.
* * *
Pamiętam inne miasto. Ono – wiesz – jest we mnie. Chyba nie da się tego przekazać. Musisz sam szukać, zbierać te ułomki, okruchy. Ja gdybym mógł uwolnić się od tych przewodów, monitorów, to poszedłbym z tobą, a tu muszę leżeć i czekać. A wiesz moje życie jest już nikomu niepotrzebne. Taka jest prawda. Mój czas się kończy. A ty wyjrzyj przez okno, co widzisz. Widzisz górę zamkową. Jako dziecko tam biegałem. A teraz idź tam. Ja tu zostanę. Zasnę. Przyśni mi się moje miasto. Mój Będzin. I odszedł. A ja poszedłem na górę zamkową szukać śladów po nim. Biegał tu w 1925 roku, kiedy miał 5 lat. I było widać kawałek szpitala z zamkowej góry, i właśnie wtedy Lucjan odszedł. Odłączyli te wszystkie rurki, przewody, monitory, kroplówki. I czekali na niego koledzy z klasy.
* * *
,, Uważam bowiem za fakt niewątpliwy, że wypadki przeznaczone, z dala na nas czekające, wiszące ponad naszymi głowami, odbijają się w zdarzeniach drobnych i codziennych jak nadciągająca burza odbija się w wodzie”
Te słowa napisała kiedyś Zofia Kossak.
Bo zdarzyło się że bolszewicy najechali kiedyś na bryczkę , którą jechała z całą rodziną do Kościoła. I oni wszyscy znaleźli się w błocie. Czyż może być bardziej wymowny symbol czasów , które nadchodziły. Czasów kiedy barbarzyńcy tamten świat wrzucili w błoto
* * *
Zostawiliśmy w dworku Marcina gości, którzy czekają na nas, Mogą rozmawiać z nami , z sobą, spierać się, jeżeli my tam do nich pójdziemy. My jednakże wędrujemy wszędzie tylko nie tam.
We Florencji przyglądamy się Leonardowi da Vinci. On wymyśla łodzie podwodne, czołgi samoloty, mimo iż do wieku dwudziestego jeszcze kilkaset lat zostało .No i maluje on te swoje zagadkowe dzieła.
* * *
Paweł przemawiając nie miał mikrofonu ani tysiąc watowych wzmacniaczy. Kolorowe bilboardy nie zapowiadały jego przybycia do kolejnego miasta Rzymskiego Cesarstwa. A mimo to mówił tak, że słuchacze płonęli od żaru jego słów. Mówił o Człowieku, którego przecież nie widział. Nie znał tego Człowieka.
Kiedyś zwalczał tych, którzy uwierzyli w Jezusa z Nazarethu. Co było, co jest w słowach tego Człowieka, że trwają już 2 tysiące lat i trwać będą?
Paweł mówił głośno a przecież:
„Błogosławieni cisi…”
To przecież oni odziedziczą ziemię.
* * *
Dostojewski to geniusz. Pisze tak sugestywnie, że nie można potem długo wyzwolić się od jego wizji. Do tego stopnia, że kiedy spojrzysz z wieży zamku będzińskiego przez lunetę w stronę Syberki, to co widzisz? Widzisz kopuły cerkwi. Czas musi minąć jakiś, by otrząsnąć się z tego widoku. Ale oto przychodzi inny widok. Golgota Wschodu. Co to znaczy? Dostojewski pisząc „Biesy” w Dreźnie, mieście sztuki, mieście pięknych pałaców i obrazów, dawał obraz piekła. Ale to piekło było w ludziach, i ci ludzie, ci młodzi rewolucjoniści marzący o powszechnej wolności, stworzyli monstrualne zło. Pisał Dostojewski, że zaczęli od powszechnej wolności, a skończyli na powszechnym zniewoleniu. Tak widział XX wiek, kilkadziesiąt lat przed jego nastaniem. Bo te łagry, obozy i zbrodnie były już w głowach młodych rewolucjonistów w połowie XIX wieku. I takie refleksje nachodzą kiedy z zamku będzińskiego patrzymy na Golgotę Wschodu na Syberce.
* * *
I znów jesteśmy w Będzinie. Odczytajmy raz jeszcze co pisała Zofia Kossak.
Mówiła jak należy odczytywać przyszłość co czeka na nas, z drobnych zdarzeń.
Na Ksawerę zewsząd ściągali ludzie do pracy. Do pracy w kopalni. Ciężkiej pracy. Ksawera w początku XX wieku to lepianki i małe drewniane domki. Bieda i nędza. To tutaj agitatorzy rozpoczynali swoją działalność. Ale oni zaczynali w Rosji. To ich dostrzegł i opisał Fiodor Dostojewski. Przeczuwał co oni zrobią w XX wieku. Miał dla nich jedyne określenie: Biesy.
I te biesy wymyślali teorie, które zrealizowali w XX wieku. W jednym z miast Rosji zebrały się późnym wieczorem w mieszkaniu jednego z nich, i tam układają przyszłe losy świata. A my jeszcze nie istniejący, nie wiemy że ktoś za nas ułożył nam życie. Że ktoś uznał że ma prawo, niczym Bóg, pokierować losem człowieka i całego narodu. Posłuchajmy co on mówi:
„… ludzkość musi być podzielona na dwie nierówne części. Dziesiąta część otrzymuje wolność osobistą i nieograniczoną władzę nad pozostałymi dziewięcioma dziesiątymi. Tamci zaś zatracają osobowość, stają się stadem…
To co proponuję – nie jest podłością lecz rajem. Rajem na ziemi. Innego rozwiązania nie ma.
Tam w jego kajecie, jest sama prawda – ciągnął dalej Wierchowieński. Tam jest szpiegostwo. U niego każdy człowiek społeczeństwa pilnuje drugiego i ma obowiązek denuncjować go, w wyjątkowych wypadkach oszczerstwo lub zabójstwo. Lecz zawsze równość. Zaczyna się od zniżenia poziomu wykształcenia, wiedzy, talentów. Nie trzeba ludzi uzdolnionych. Puścimy w ruch pijaństwo, oszczerstwo, denuncjację. Rozplenimy niesłychaną rozpustę. Każdego geniusza zgasimy w kolebce. Równość całkowita.
Niech pan posłucha! Przede wszystkim będziemy szerzyć zamęt. Przenikniemy w lud…
…Lud jest pijany. Matki pijane. Dzieci pijane. Niechby się spili jeszcze więcej.”
Nad Ksawerą budził się dzień. Noc całą agitatorzy rozprawiali o przyszłym raju.
* * *
„Bracia, przyszedłszy do was, nie przybyłem by błyszczeć słowem i mądrością… I stanąłem przed wami w słabości i bojaźni, i z wielkim drżeniem. A mowa moja i moje głoszenie nauki nie miały nic z uwodzących przekonywaniem słów mądrości, lecz były ukrywaniem ducha i mocy, aby wiara wasza opierała się nie na mądrości ludzkiej…”
Stefan zamknął Księgę i zaczął przygotowywać się do pracy na rannej zmianie. Tamci rzucili „ziarno” i słowa Księgi też rzucone na glebę. Które zakiełkuje? Które zwycięży tutaj, w mieście założonym przez króla Kazimierza.
* * *
A Juliusz też chce „zjadaczy chleba” przerobić w aniołów.
Teraz jedzie do Ziemi Świętej. I tam przeżyje wstrząs. Tam zrozumie wiele, a może wszystko. W Egipcie jest wielki grób faraona. I faraon jako mumia, jako trup czeka. A obok w Ziemi Świętej drugi grób. Grób Jezusa. Pusty grób. Dwa groby, dwie wizje życia. Która prawdziwa?
* * *
Idąc po raz ostatni uliczkami Jerozolimy, idąc z krzyżem, wiedział Jezus, że stulecia będą mijały , a ludzie po swojemu będą urządzać świat .I o pomoc prosić będą nie Jego lecz władcę ciemności, gdyż władca ciemności ma lepsze rozwiązania i pokazuje szybsza drogę do sukcesu. Te lepsze rozwiązania to np. niszczenie ,,wrogów”.
Ą pojęcie wroga jest bardzo szerokie, bo raz jest nim człowiek bogaty , innym razem biedak ze slumsów, który brudzi czysty obraz miasta.
Wszyscy rewolucjoniści mają wizję pięknego miasta szklanych domów.
Miasta pięknych ulic, równo przyciętych trawników, miasto bez podejrzanych dzielnic,
a przede wszystkim miasta wspaniałych ludzi. Ludzi mądrych wykształconych, zdrowych i pięknych.
W tym mieście nie ma chwastów. Chwasty wyrwano i spalono. Oczyszczano dokładnie miasto z ludzkich chwastów. Można sobie wyobrazić jak wygląda życie w takim mieście.
Wrócimy do tego miasta jeszcze. Zajdziemy do paru mieszkań, a teraz?
Teraz pomyślimy jak zbudować idealne miasto. Miasto, w którym zawrzemy mądrość wieków a budując go nie popełnimy żadnych błędów.
* * *
Nie znam tego Człowieka.
Kto powiedział te słowa? Czyżby to ten, który widział jak ten Człowiek przemienił się na górze i „twarz Jego zajaśniała jak Słońce, odzienie zaś stało białe jak światło”. Czyżby jeden z wybranych to powiedział? Nie znam tego Człowieka.
Ja też nie znam. Widziałem tysiąc jego twarzy, widziałem i słyszałem od zawsze o nim, a jednak często mówię: Nie znam tego Człowieka.
A ten, który powiedział te słowa - zasmucił się, gdyż coś sobie przypomniał. A przecież Mistrz wyrzekł te słowa: „Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni”. Pisze Roman Brandstaetter:
„Gdy poczęliśmy rozważać sens wydarzeń, które przewaliły się przez nasze życie, spostrzegliśmy że układają się one w mądry i logiczny obraz”.
A w planach przedwiecznego Boga jest już to, że nad twoim grobem, Piotrze, potomni zbudują cudowną bazylikę, a kaplicę Sykstyńską ozdobi freskami Michał Anioł. Teraz jednakże zaklinasz się i przysięgasz nieznanej kobiecie:
„Nie znam tego Człowieka”.
Przypomnij sobie Piotrze. To ten Człowiek, do którego szedłeś po wodzie.
* * *
Do piekarni przywieziono mąkę. Piekarnia jest na ulicy Brzozowickiej. Właściwie już jej nie ma. Została w pamięci. Został zapach chleba. Chleb był okrągły, pachnący, a skórkę miał chrupiącą. Inaczej być nie mogło. Chleb w przeszłości musiał być smaczny, pachnący i mieć chrupiącą skórkę. Potem chleb zaczęły piec fabryki, kombinaty i zakłady, i wtedy chleb stracił smak, zapach, o skórce to nawet szkoda mówić. No, ale powiedzieliśmy że >>do piekarni przywieziono mąkę<<. Mąkę z okolic Siewierza. Tam rosło zboże zasiane ręką. Tam skoszono je kosą. I teraz Władek przywiózł furmanką pięćdziesiąt worków z mąką. Pan Wojnowski rzucił okiem, spróbował szczyptę mąki, i już wiedział że będzie z tej mąki chleb. Taki właśnie o jaki nam chodzi i jemu. Taki mityczny chleb. A on musi być dobry, mimo iż powszedni
* * *
Mateusz, Marek, Łukasz i Jan.
Ci czterej napisali niewielkiej objętości książki, które są zadziwiające. Zadanie mieli właściwie niewykonalne, bo jak pokazać, opisać coś co się wymyka opisowi. Bo istota ich opisu tkwi głęboko. Głębie opisu pokolenia odkrywają i wymyka im się to co najważniejsze. A dlaczego im się wymyka? Dlatego że:
„Obraz i poznanie Królestwa Niebios nie docierają do nas wprost przez zmysły.”
Przypowieści o Królestwie Niebieskim są dotknięciem dłoni Boga. I gdyby Bóg ukazał się, wszystko inne musiałoby zniknąć. Czy zgadzacie się z tym? Zebrani w saloniku naszego dworku z uwagą wysłuchali słów wypowiedzianych przez Marcina, który niejedną noc spędził nad księgami, a zwłaszcza nad tą największą z ksiąg. Postanowili wszyscy werset po wersecie wsłuchać się w Dobrą Nowinę i dzielić się refleksjami. A my przycupniemy w kąciku i będziemy słuchać.
* * *
Pisze ks. Janusz Kobierski:
„Spisane dzieje
od początku do końca
to nasza ludzka historia
niech się nie wydaje nikomu,
że dziś nikogo nie dotyczy
ta KSIĘGA święta,
bo od Boga,
opowiada to,
co się wydarzyło
i jeszcze wydarzy.
A słowo się spełni
do ostatniej joty -
na wszystkich”
A więc każdy werset nas dotyczy? Każdy!
* * *
Książka ta zatacza koło. Jej część pierwsza była poświęcona Juliuszowi Słowackiemu. Szukaliśmy u Juliusza, w jego życiu, w jego twórczości, odpowiedzi na wiele pytań. Jedno z nich brzmiało: dlaczego Juliusz chciał przerobić zjadaczy chleba w aniołów. Odpowiedzi jednoznacznej nie znaleźliśmy.
Ale Juliusza znaleźliśmy w klasztorze na Betcheszban.
Jest rok 1837.
Miejsce jak pisze Juliusz „prawdziwie bezludne
Klasztor zbudowany na skale, rozległy widok na morze z mojej celi…”
I wspomina dalej:
„…Przepędzałem dnie całe na dumaniu…”
Na wielkiej skale czasu Juliusz otrzymał 40 lat. Od roku 1809 do 1849. Jak on wykorzystał ten dar, ten swój czas?
* * *
Pisaliśmy, że książka ta zakreśla koło. Bo tytuł tej książki to „Imię moje jak dźwięk pusty” i wszystkie rozważania, wszystkie rozdziały, mimo iż różne tytuły i koncepcje się tutaj mieszają, krążą wokół jednego. Dla innych nasze imię to pusty dźwięk. A jeżeli nie teraz, to w przyszłości tak będzie. Ale przecież to nie powód do smutku czy rozpaczy. Bóg zapisał nasze imię na zawsze i dla Niego nie jest ono pustym dźwiękiem. A celem tej książki jest również sakralizacja życia. Z każdej chwili należy uczynić sacrum. Z każdej.
* * *
Im doskonalszą cywilizację tworzy człowiek, tym bardziej staje się zabiegany, nerwowy, wewnętrznie rozbity, nienasycony. Życie więc w idealnym mieście byłoby nie do zniesienia. Ale dlaczego tak się dzieje? Przecież dążenie do doskonałości nie jest niczym złym.
I jeszcze jedno. W idealnym mieście nie było strychów, gdzie znajdowały się tajemnicze kufry, a w kufrach listy pradziadka, stare mapy, medale, stare pieniądze i tysiące innych skarbów. W i d e a l n y m mieście nie było nic tajemniczego.
* * *
Chodź, pokaże ci strych. To jest stary strych , bo dom jest stary. Kufer oczywiście jest, a obok kufra skrzynka. To był kiedyś telewizor Neptun.
W tym telewizorze oglądałem pogrzeb prezydenta Kennedy’ ego, Kabaret Starszych Panów, czterech pancernych i psa, (Szarika z resztą) i lądowanie Amerykanów na Księżycu ale wszędzie pisali że to pierwszy człowiek na Księżycu, dlatego niech będzie oglądałem lądowanie pierwszych ludzi na Księżycu. Psuł się ciągle ten telewizor więc ciągle przyjeżdżał ktoś do naprawy. Nie ktoś tylko Duda, bo on był najlepszy. A teraz została tylko skrzynka drewniana na strychu, w domu, na ulicy Brzozowickiej. Wszystko co zostało z Neptuna.
Ale Neptun miał duszę, a Sony?
Sony ma wszystko ale nie ma duszy.
* * *
Jeszcze tylko kilka kroków niewiedzy”
C
* * *
Na rysunkach zachowanych Leonarda jest wszystko. Są projekty czołgów i samolotów, łodzi podwodnych i jest wnętrze człowieka. Dokładnie narysowane ścięgna, muskulatura ramienia i inne narządy. Leonardo chciał zgłębić działanie czołgu, samolotu i człowieka. Pierwszy zajął się anatomią oka, a stąd już krok jeden do pomysłu aparatu fotograficznego i kamery. Już wydaje się geniuszowi z Vinci, że wszystko wie, że wszystko odkrył, zrozumiał. Wie jak działa człowiek. Ale w pewnym momencie uświadamia sobie, że człowiek to nie tylko ścięgna i mięśnie, człowiek to coś więcej. Bo rozsypią się mięśnie i ścięgna Leonarda, a on sam pozna, już poznał zasadę główną. Poznał Twórcę, przy którym jego geniusz nie wart rozmawiania nawet.
* * *
„O czasie, niszczycielu rzeczy zawistny, ty też zostaniesz pochłonięty”
Owidiusz
A na razie czas niszczy wszystko. Niszczy ludzi, miasta i dzieła ludzkie. Ale są dzieła, które nie poddają się działaniu czasu. Na zamku Kronberg królewicz duński Hamlet wypowiada słowa zawsze aktualne, zrozumiałe przez wszystkie epoki, mimo iż pełne wahań, pytań, wątpliwości: „Być, albo nie być” i tak dalej. Być. Bo warto. Warto być.
* * *
Co jest na ostatniej stronie historii świata? A że ostatnia strona jest, to rzecz pewna. Bo przecież była pierwsza strona. A od X wieku myśmy zapisywali swoje rozdziały, a potem ja zapisuję, a potem ty czytelniku piszesz swoją historię? Bo ta twoja historia wchodzi w skład historii świata. Dlatego wszystko jest ważne. Wszystko jest ważne, bo nic się nie powtarza. A ci w dworku w Radziwiliszkach na granicy Litwy i Łotwy już wiedzą. Siedzą w dworku – Juliusza nie ma, wojażuje po Europie – i piją wino. Chopin gra mazurki Chopina, Bach gra kantaty Bacha, Chaplin kopie kulę ziemską, Kieślowski obmyśla jak nakręcić film „Niebo” albo „Piekło”. W kociołkach bigos grzeją, Raskolnikow ostrzy siekierę. Chwilo, jesteś piękna, trwaj wiecznie – szepce szatan. No to niech trwa.
* * *
„Przyczyną, dla której Litwa chciała zniszczyć Słowackiego, mogła być litewska mściwość, połączona z litewską pamiętliwością. Słowacki co prawda nigdy nic złego żadnemu Litwinowi nie zrobił.”
To napisał w swojej książce o Juliuszu Słowackim Jarosław Marek Rymkiewicz. A w naszej książce Juliusz wrócił właśnie do dworku Marcina, i opowiada o podróży do Ziemi Świętej. Widział tam grób. Pusty grób. Spędził noc przy grobie Chrystusa w Jerozolimie. A w Egipcie widział grób faraona. Faraon wysuszony czekał. Nie wiadomo na co. Może liczył, że go znów złożą i zacznie panować.
Ale wracając do Litwinów, którzy chcieli zniszczyć Juliusza.
Otóż tak. Wyzwali go na pojedynek. Juliusz był gotów strzelać się, jednakże jego przeciwnik stchórzył. Ale gdyby nie stchórzył, i gdyby był dobrym strzelcem, to co wtedy? Może Juliusz niczym Aleksander Puszkin zginąłby w pojedynku. Historia Polski według Juliusza pod tytułem „Król-Duch” nie powstałaby. Ale stało się inaczej. Tak jak się stać miało.
* * *
Moryc Welt, Maks Baum i Karol Borowiecki przybyli do dworku. Opowiadać zaczęli jak w mieście Łodzi zamierzają zbudować wielką fabrykę. Chcą rozpocząć nowe dzieje. Kapitalizm.
* * *
„Na powieść moją smutną człowiek czeka,
A mnie odleciał anioł, który stwarza,
I muszę przestać strofy, które ludzi
Łamaną sztuką bawi – a mnie nudzi”.
Słowacki
Raz jesteśmy w dworku, raz w Będzinie, raz gdzieś w Europie, potem wchodzimy do książki, do filmu, do obrazu.
Łamańce straszne, poplątane to wszystko.
Ale przecież czytelnik łapie idee. Bo takie jest życie. Zwłaszcza teraz. Zewsząd atakują obrazy i krzyczą wybierz mnie. Jestem najlepszy, zobaczysz super film wybierz mnie zobaczyć najlepsze dokumenty, słuchaj naszej stacji, tu są same przeboje. I należy wszystko zobaczyć i należy wszystkiego wysłuchać. A najlepiej oglądać, słuchać i czytać jednocześnie.
To jest życie, nie to co dawniej. Weźmy taki dworek Marcina albo każdy inny dworek. Zegar bije co godzinę, niby czas odmierza. Ale to złudne, tam czas się zatrzymał. I tamten świat zginie. Wdepczą go w błoto twórcy nowego świata spod znaku ciemnej gwiazdy, a właściwie czerwonej .
* * *
„Delegaci! Jeżeli kiedykolwiek będę miał dzieci, to powieszę im na ścianie postać prokuratora Judei, Poncjusza Piłata, żeby dzieci chowały się w czystości. Prokurator Judei stoi i umywa ręce.”
Jerofiejew
Zaprosili jednak Wieniedikta Jerofiejewa do dworku. Tylko był problem, czy będzie on gustował w starych winach. Ale Wieniedikt pił wszystko, a potem rozpoczął swój monolog. Mówił o Moskwie, o Pietuszkach, o swoim życiu i swoim poemacie. Mówił o świecie absurdu spod znaku gwiazdy czerwonej i sierpa z młotem. A oni słuchali i nie wiedzieli, czy wierzyć jego słowom czy nie. Jak to się stało, że powstał taki świat. Oparty na monstrualnym kłamstwie i przemocy. I on, Jerofiejew znalazł do niego klucz. Monstrualną kpinę. I tylko ona ostała się.
* * *
Wienia kończył trzecią butelkę wina, rocznik 1809, i ciągle mówił, znał swój poemat „Moskwa-Pietuszki” na pamięć.
„No ale teraz to już nic tylko żyć! A życie wcale nie jest nudne! Nudne było tylko dla Mikołaja Gogola i króla Salomona. A jeżeli ktoś się już urodził – nie ma rady, trzeba trochę pożyć. Życie jest piękne – takie jest moje zdanie.”
My też tak myślimy – odrzekli goście zebrani w saloniku Marcina.
* * *
Nieprzypadkowo go zaprosił. Wszak to też człowiek stamtąd. Josif Brodski. Kiedy Wieniedikt skończył swój poemat, Josif zaczął deklamować swoje wiersze. To było typowe. Oni tam na Wschodzie zawsze deklamują, i to przy pełnych salach. Skąd się to bierze?
„Nasze myśli wciąż będą śmiałe i młode.
Wyleczymy się z każdej choroby jodem.
Powiesimy na oknach zasłony w kwiaty.
Nie życzymy w nich sobie więziennej kraty.
Statek wybudujemy z śrubą na parę
Caluteńki z żelaza i z pełnym barem.
Staniemy na pokładzie, dadzą na wizę,
Zobaczymy Akropol i Mone Lisę.”
* * *
Trzech przyjaciół z Łodzi wymknęło się chyłkiem. Przyszła depesza. Ceny w Odessie spadają, plajta za plajtą, a oni co, wierszyków tutaj słuchają. Wrócili do Łodzi, do Ziemi Obiecanej.
* * *
W książce o Będzinie „Jeśli nie będę pamiętał” przytoczyliśmy dialog w sądzie w Leningradzie. Dialog między Josifem Brodskim a sędzią. Dialog kończył się zdaniem: „…Myślę że to od… Boga”. Oczywiście dar pisania miał na myśli Josif Brodski. I dalej czytał swoje wiersze:
„Z naszych pól zaoranych zboża nie będzie
Przeraża nas adwokat i mierzi sędzia.
Droższa nam jest gra w klipe niż mecz stulecia.
Dajcie nam tylko obiad i kompot na trzecie
Chcemy się wiecznie bawić na łące w berka,
Chcemy chodzić nie w płaszczach lecz w pulowerkach
Jeśli na dworze będzie plucha i błoto
Chcemy wtedy odrabiać lekcje z ochotą”
* * *
„Każdy człowiek ma jakiś skład, który w testamencie nazywa: moje papiery otóż ja, który często palę w kominie moimi bazgraninami nie mam przy sobie nic więcej prawie…”
Kiedy Juliusz wrócił z podróży do Ziemi Świętej i w dworku Marcina opowiadał wrażenia, to słuchacze podziwiali jego dar dostrzegania wszędzie poezji. Dostrzegania głębi. I każdą myśl zapisywał, ubierał w słowa jedyne, a potem okazało się że dużo z tego niszczył. Tak. Palił w kominku rękopisami swoimi, które dzisiaj bez wątpienia wchodziłyby w skład jego wydanej twórczości. Szkoda. Ale cóż, Juliusz wie lepiej co ma istnieć w naszej świadomości, a co nie. Zostawmy ich tam w dworku, piszących, czytających, pijących wino rocznik 1809, słuchających Chopina i Bacha, oglądających Dekalog wg Kieślowskiego. Tam jest inny świat. A u nas? U nas kończy się pewna epoka. Kończy się era Gutenberga, era książki. No niby piszą książki, drukują, i to ładnie, pięknie wydają, ale coś jakby mało kto czyta. Mało kto chce wchodzić w tamten świat. I nie wiadomo czy to źle, czy dobrze.
* * *
„… źle mi się pisze. Nie jestem w stanie tego ocenić, bo w długim obcowaniu z tekstem traci się wyczucie, ale lękam się, coś mnie ostrzega. Czyż więc trzeba będzie wywalić wszystko do kosza…”
Gombrowicz – Dziennik
Witolda Gombrowicza Marcin nie zaprosił. Przewidywał bowiem, że i tak nie przybędzie z wiadomych względów. Ale co to znaczy z wiadomych względów? Wiadomych dla tych, którzy twórczość Gombrowicza znają. Ale tych, co nie znają jest większość, a większość tej książki nie czyta i nie przeczyta, bo to jest książka dla wybranych. Pierwszy tom był poświęcony Juliuszowi Słowackiemu. Potem przenieśliśmy się do dworku Marcina, później była mowa o Będzinie, a teraz odchylamy zasłonę. Odchylamy na ile się da, na ile można. I już jakbym chwytał za rękę Anioła, a on umyka. To nie jest Anioł Stróż, bo on przy mnie stoi rano, wieczór, we dnie, w nocy i służy pomocą. Chodzi o Anioła Prawdy. Ale on zdaje się mówić: szukaj, szukaj dalej bo tylko w szukaniu jest sens.
Wędruj, wędruj dalej. Bo kto szuka ten…
* * *
W 1941 roku wysłannik szatana na ZSRR – Stalin, poprosił Matkę Boską Kazańską o pomoc i pomoc uzyskał.
W najtrudniejszych dniach dla obrony ZSRR w grudniu 1941 roku, kiedy oddziały niemieckie stały przed Moskwą, ratunku w Bogurodzicy szukał „generalissimus” Józef Stalin. Podczas oblężenia Stalin nakazał oblatywanie Moskwy specjalnym samolotem z kopią ikony Matki Boskiej Kazańskiej na pokładzie. Miliony łagierników oczekiwało upadku potwora, jednakże on uzyskał pomoc. Jak to wytłumaczyć?
* * *
Gdyby zwyciężył Hitler, też niedobrze.
Samolot z Matką Boską Kazańską latał w 1941 roku. A wcześniej, w 1940 ginęli polscy oficerowie w Katyniu i nie tylko. Wspomnieliśmy o ich pomniku sfotografowanym na tle World Trade Center. I jest taki obraz, na którym Matka Boska trzyma przestrzeloną czaszkę polskiego żołnierza.
I prosił żołnierz polski o pomoc, i prosił o pomoc Józef Stalin.
Proście, a będzie...
* * *
„Tylko prawda jest ciekawa.”
J. Mackiewicz
* * *
W którym momencie to się zaczęło który to był wiek? Na pewno nie XX. Dziewiętnasty też nie. Robespierre, Danton, Saint-Just i paru innych rzucili ziarno zła. Potem była Wandea, a potem już tysiące było opętanych ideą zbawienia świata, naprawiania świata i budowania „nowego wspaniałego świata”. Przeczytali parę broszur i ulotek, i już wiedzieli wszystko. A potem popłynęła rzeka krwi.
* * *
Zostawiliśmy w naszym dworku mnóstwo gości. Oni tam czekają na nas, abyśmy na powrót rozpoczęli z nimi dialog. Juliusz wrócił z Ziemi Świętej uduchowiony, pełen nowych pomysłów. A w Będzinie słychać kolędy i pastorałki. W wielkim kościele na Syberce trwa koncert. Z całej Polski przyjechali aby „kolędować małemu”. Ksiądz Piotr Pilśniak rzucił kiedyś pomysł, by w Będzinie festiwal kolęd zrobić. I chwyciło. Śpiewają, przyjeżdżają, a potem o mieście naszym mówią u siebie, czy to w górach, czy nad morzem, czy na Ukrainie. Kiedyś w teatrze Dormana herody dokazywały, a teraz kolędy śpiewają. Coraz młodsi śpiewają, to i tradycja nie zginie.
* * *
A chcieli w Będzinie zniszczyć tradycję. Najpierw zburzyli ulicę Kołłątaja. Przestały istnieć stare kamienice, w których wychowały się całe rodziny będzińskich Żydów. Potem ulicę Kołłątaja zmienili na aleje Zawadzkiego. Ale to nie był Zawadzki Mieczysław, ksiądz, który Żydów ratował, lecz Aleksander – bandzior z Ksawery. Został po nim mały domek, na którym kiedyś wisiała mosiężna tablica. Zbierały się przed tym domkiem delegacje robotnicze i wysłuchiwały kłamliwych wiadomości. Skończył się tamten czas, tablicę skradziono zamieniając ją w składnicy złomu na parę złotych, a domek powoli zapada się w ziemię. Aleksander Zawadzki był w początkowych latach tzw. PRL-u Przewodniczącym Rady Państwa. Był bezwzględny i bezduszny. Nie zdarzyło się nigdy by ułaskawił „wroga ludu”. Akowca.
* * *
Juliusz słuchając opowieści o Ksawerze uświadomił sobie, że pracując w latach 1829-31 w warszawskiej Komisji Przychodów i Skarby podlegał Ksaweremu Druckiemu-Lubeckiemu, od którego imienia powstała nazwa dzielnicy Będzina. I tak to wszystko ze wszystkim jest połączone, nawet tak cieniutką niteczką.
* * *
Kiedy Juliusz wrócił do Polski i spoczął na Wawelu, a był to rok 1927, to radio transmitowało na całą Polskę to wydarzenie. Wiemy że rodzina Opoków na Warpiu słuchała tej transmisji przez swoje radio kryształkowe. To radio kupili od Jonasza Gurfinkiela, Żyda domokrążcy. Sprzedał im na raty. Jeszcze dołożył firany, bo firany też sprzedawał. I mogli usłyszeć dzięki niemu o Juliuszu. A potem Marysia Opoka pojechała do Krakowa by zobaczyć Wawel i położyć kwiat na grobie Juliusza. Uczyła się w rosyjskiej szkole na Warpiu wierszy Puszkina. Nie słyszała wtedy o Juliuszu. Nie wiedziała, że chciał przerabiać „zjadaczy chleba w aniołów”. A u nich bywało, że chleba brakowało.
* * *
W 1825 roku jeden z obywateli miasta Będzina zginął pod rumowiskiem walącego się muru zamku. Wtedy to wydano polecenie zburzenia zamku do fundamentów. I już Będzin nie kojarzyłby się z zamkiem, nie powstałyby dziesiątki, setki, tysiące zdjęć zamku, a kierowcy jadąc nocą przez Będzin nie ujrzeliby wynurzającego się z mroku zamku w niebieskich oparach mgły. Ale na szczęście w 1827 roku nakazano wstrzymać burzenie i chronić zabytki, bo przecież zabytkami są. W 1833 roku hr. Raczyński, komisarz Banku Polskiego zobaczywszy „przepyszne” zwaliska zamku postanowił je odbudować. W 1834 zajaśniało zamczysko pełnym blaskiem. Na razie jeszcze nie niebieskim.
* * *
Na początku stoją naprzeciw siebie armie. Król ze wzgórza obserwuje pole bitwy. Obok Hetman i gońce gotowi do zaniesienia rozkazu na skrzydła. Bitwa może się zacząć.
Ta bitwa to szachy. Mecz szachowy rozgrywa w Będzinie pod zamkiem Krzyś, który przegrał z rycerzem Doboszem, teraz gra z Wojtkiem, który zgłębił tajniki szachów grając z komputerem. Ma w pamięci partie Aljechina, Kiseritzkiego, Fiszera, Capablanki. Zaczął dobrze, lecz parę ruchów później już wiedział że przegra. Szachom trzeba poświęcić życie, by zgłębić moc 8 figur i 8 żołnierzy, którzy mogą wszystko. Wszystko co rozkaże im szachista.
* * *
Dzieci na Warpiu grają w koble. Koble to gra polegająca na podrzucaniu kamyka do góry, i w tym czasie, kiedy kamyk jest w górze, trzeba szybko zgarnąć dłonią kamyki leżące na ziemi, lub na stole. Kamyków jest 9 plus ten jeden, który spada w dół, i trzeb mając w dłoni najpierw 2, potem 3, 4, itd. złapać tego spadającego. To są koble. Kamyczki muszą być w miarę okrągłe i można grać.
Jeszcze nie wynaleziono radia, które przenosi słowa i muzykę z całego świata, można godzinami słuchać i dlatego dzieci grają w koble. Grają na przerwie w szkole, grają w domu, na ulicy grają. Jeszcze nie pracują w biedaszybie, więc mogą grać. Potem nie będzie na to czasu i sił braknie na grę. Marysia Opoka uwielbiała tę grę. Jeszcze po 60 latach znała zasady i pokazywała jak się gra. Sto lat później dzieci z Będzina grali w inne gry. Każdy przy swoim komputerze, odizolowany od świata i rzeczywistości, wchodził w inną rzeczywistość. Nie potrzebny mu kolega z krwi i kości gdyż miał kolegę, który mógł zrobić wszystko, pokonać wszystko i wszystkich, i nie miał w ogóle swojego zdania. Kolega wirtualny.
* * *
Kiedyś Mont Blanc zdobywał Kordian. Dzisiaj na Mont Blanc, najwyższy szczyt Europy, wyprawę z Będzina poprowadził Sędzia Gwidon. A potem zaprosił do Biblioteki gości, aby opowiedzieć o wyprawie, film pokazać i zdjęcia, o których marzył kiedyś Juliusz.
„Sędzia choć utrudzony, chociaż w gronie gości,
Nie chybił gospodarskiej ważnej powinności”.
I kiedy się wszyscy zebrali:
„… Sędzia gości obejrzał porządkiem,
Bo choć zawsze i płynnie mówił i z rozsądkiem,
Wiedział, że niecierpliwa młodzież teraźniejsza,
Że ją nudzi rzecz długa, choć najwymowniejsza
Ale wszyscy słuchali w milczeniu głębokim”.
Pokazał więc film i zdjęcia gór, a na ich tle ludzi z Będzina. Kawałek tego miasta wzięli do Szwajcarii i kawałek Szwajcarii przywieźli tutaj.
I co na to powiesz Juliuszu.
Powiedział. Napisał tak:
„Pójdziemy razem na śniegu korony!
Pójdziemy razem nad sosnowe bory
Pójdziemy razem gdzie trzód jęczą dzwony
Gdzie się w tęczowe ubiera kolory
Jungfrau i słońce złote ma pod sobą…”
„…A jeśli z takiej nie wrócimy góry
Ludzie pomyślą że nas wzięły duchy
I gdzieś w niebieskie wzniosły lazury”.
Wrócili Juliuszu. Wrócili.
* * *
Bo to jest taka wędrówka. Zaczęliśmy od Juliusza, potem wszystkich zaprosiliśmy do dworku w Radziwiliszkach, a potem do miasta nad Przemszą (My będziem tu) przyszliśmy.
Teraz odchylamy zasłonę. Juliusz tak pisze: „skutkiem tej dziwnej władzy, która szepce do ucha nigdy wprzód nie słyszane wyrazy, a oczom we śnie pokazuje nigdy, we śnie nawet nie widziane istoty”.
Tak, on to ma. Ktoś mu wszystko dyktuje. Właśnie pisze „Balladynę”. Zaprowadził nas do chaty pustelnika. Pustelnik to Popiel III. Pustelnik może zajrzeć za zasłonę, bo może się skupić. Nic go nie rozprasza. Może godzinami kontemplować krople deszczu, czy źdźbło trawy. Nigdzie nie bywa, a wszystko wie. No, prawie wszystko.
* * *
Pisaliśmy o stawie pod grodzieckim lasem. W stawie tym żył topielec, co to ludzi gonił. Te opowieści o topielcu żyły opowiadane w długie zimowe wieczory. A u Juliusza, w „Balladynie” też podobny motyw. Goplana żyjąca w jeziorze, śpiąca na kryształowym łożu budzi się nagle, bo rybacy lód robią, gdyż zima jest, a oni ryb chcą. I wpadł jeden z nich, i co robi Goplana kiedy on majestatycznie opada na dno?
„Ale się piękny wydał – ach! piękny tak, że chciałam
zatrzymać go na wieki w zimnych pałacach
… i przykryć łańcuchem pocałunków.”
„Wtem zaczął konać… Musiałam wtenczas, ech, musiałam go wypuścić.”
Tak było u Juliusza. A w stawie w Będzinie nasza będzińska Goplana nie puściła chłopca. Dlatego chłopak ten sam uciekać musiał i ludzi straszyć, górników z roboty do domu idących. Tak było. Oj tak.
* * *
Nasza znajoma Marysia zapisana w paszporcie z carskim orłem przyszła na świat w 1896 roku. To był XIX wiek. Wiek, który nie wiadomo kiedy się skończył. Są różne warianty. Jeden mówi, że w 1914, inny, że w 1912 w kwietniu. Wtedy to zatonął ten wiek w Atlantyku. Wiek, w którym ludzie wierzyli w potęgę ludzkiego rozumu i swoje nieograniczone możliwości. A tu wystarczył kawałek lodu, i potęga poszła na dno. W kwietniu 1912 roku, gdy zatonął „Titanic”, Marysia miała 16 lat. Pracowała na budowie. Nosiła cegły w nosiłkach na plecach. Była pomocnikiem murarza. Przychodziła do domu tak zmęczona, że zaraz zasypiała. Nie zauważyła Marysia, że wiek XIX się skończył.
* * *
Marysia odeszła w 1980 roku. W roku, w którym zaczynała się nowa epoka. 84 lata. Tyle dostała od Boga. Widziała wiele. Wrosła w to miasto. Śpiewała rosyjski hymn przed lekcją, nosiła cegły i promieniowała miłością do ludzi. Ale jakże trudno opisać życie człowieka.
„Gdy brnę w stadnej wrzawie
w wielkomiejskim gwarze
w szumie kół i maszyn
wielokształtnym tłumie
Ty jesteś Drogą”
„Przyjdź mój Jezu,
pociesz mnie.”
Pociesz mnie, szeptała, bo ostatnie lata to już była droga krzyżowa. Złamała nogę, potem drugą, i szła tą swoją ulicą o kulach kiedy noga trochę się zrosła. Już miała 77 lat, a tu jeszcze jeden krzyż.
* * *
„zasłonił dłonią oczy ale zerknął ukradkiem
zrobił to za nas wszystkich wszak był
jedynym świadkiem”
ks. J. Pasierb
On to widział.
On, to Anioł, który potem czekał na trzy Marie, by im to powiedzieć.
Powiedzieć o najważniejszym wydarzeniu w dziejach świata.
O tym wydarzeniu mówi pusty grób.
* * *
Jakże trudno zajrzeć za zasłonę. Podświadomie czujemy, że tam coś jest. To Juliusz napisał to zdanie „ale zasłony więcej nie odchyli” w jednym ze swoich utworów. On to czuł bardzo intensywnie. Ba, on był pewien, jeżeli w tej materii można być w ogóle czegokolwiek pewnym.
* * *
Tyle istnień przeminęło bez śladu. Albo też ślad jakiś zostawili, to nazwisko w dzienniku klasowym. Czytamy. Urodził się w roku 1918, 1920 czy 1923. mieszkał na ulicy Brzozowickiej, czy Siemońskiej, ojciec jego górnik. I tyle. Chodził do szkoły, żył, już go nie mai nikt go już nie pamięta. Mało tego. Nikt nie wie, że istniał. Teraz, dzisiaj, przed chwilą odkryty w dzienniku. Ze sprawowania bardzo dobry, z polskiego niedostateczny, z innych przedmiotów też nie lepiej, nawet z religii niedostateczny. Pozostaje w 2. oddziale.
Jest rok 1931. on ma osiem lat. Nie wiadomo czy się tym przejął. Ale jest adres. Domu jednak już nie ma. Nawet śladu po domu. Tylko to po nim pozostało. A przecież niewiele czasu upłynęło. Może gdyby się uprzeć bardzo, to znalazłoby się coś więcej. Jakaś rodzina, wspomnienia. Tylko po co? Szukamy znanych, sławnych. Już, już Juliuszu, zaraz wrócimy do Radziwiliszek i będziemy rozmawiać o Tobie, o książkach, o filmach, tylko skończę o tym panie Nikt.
On miał taką rolę, być panem Nikt i zagrał ją doskonale. Był panem Nikt.
Ale czy rzeczywiście? Natrafiłem na niego w dzienniku przypadkowo i opisałem go. Zaistniał. Imię jego Henryk, rocznik 1922.
* * *
„Zda się, że jakieś bardzo piękne raje
Widziałem myślom moim otworzone…
Perłami na dnie świecące ruczaje,
Róże ogromne i rozpromienione,
Z drzew – pełne muzyk – aż podniebne gaje,
Niebiosa – nie te, które są – lecz śnione,
Pełne aniołów… a te po szafirze
Lecąc trzymali brylantowe krzyże.”
To jest wizja raju Juliusza Słowackiego. Tutaj Juliusz zagląda za zasłonę, odchyla ją, a tam „róże ogromne i rozpromienione”, „anioły trzymające brylantowe krzyże”. Ta wizja jest w „Królu-Duchu”. Ale niełatwo ją znaleźć, bo to jest 140 odmiana wariantu 25. No i ta ognista wizja. Juliusz ciągle do niej wraca. Na różne sposoby ją przedstawia. Na przykład tak pisze:
„Potem pamiętam – widmo się przyśniło,
W ogniach… i starzec się jakiś wspaniały
Pokazał…”
Dobrze od czasu do czasu zajrzeć za zasłonę. Za zasłonę, gdzie czas nie upływa, gdzie piękno niewypowiedziane króluje. Spacerujemy po ulicach naszego miasta i patrzymy, tutaj był kiedyś dom, właściwie wiele domów stało kiedyś przy tej ulicy. Teraz ulica poszerzona, samochody pędzą nie wiadomo gdzie i po co. I w tych domach mieszkali ludzie, i tych ludzi nie ma, odeszli na zawsze. Gdzie są? Może właśnie spacerują wśród tych ogromnych róż rozpromienionych. To jest nasza wizja. Oczywiście nieprawdziwa. Bo przecież „ani oko, ani ucho”. Ale myślę, że z tymi różami, podniebnymi gajami coś jest na rzeczy. Tak czuję. Trzeba by Juliusza spytać. On w końcu wybrany został. Przynajmniej tak to odczuł. Wybrany by powiedzieć coś ważnego. Jak jest TAM.
I czytając te jego wizje, odczytując je, dochodzimy do wniosku, że one takie zwiewne, ulotne, z mgły jakby są trwałe, a nasze życie zbudowane w betonu, szklanych domów i miliona innych rzeczy jest kruche, nietrwałe i niepoważne.
* * *
„ – Wiesz co myślę – powiedziała szeptem Natasza – że kiedy wspominasz, bez końca wspominasz, dowspominasz się wreszcie do tego, co było zanim przyszedłeś na świat.”
To mówi Natasza w powieści „Wojna i pokój”. I Natasza ma rację. Czyta ona naszą książkę, bo przecież czyta mimo iż Nataszę wymyślił Tołstoj ale jak już wymyślił to ona jest. I przyszła zaproszona do dworku w Radziwiliszkach.
A więc tak. W saloniku siedzi Juliusz i inni, i Natasza z „Wojny i pokoju” wypowiada te swoje słowa. Bo gdzie jest przeszłość? Nie ma jej. Jest tylko na kartach książek i na taśmie filmowej na obrazach i w pamięci. Mojej i Twojej. A teraz zbliżają się czasy gdy nie będzie pamięci. Setki, tysiące kamer obserwować będzie nas i nasze życie. Już obserwuje. W miastach czystych, schludnych, gdzie trawniki równo przycięte i wszystko dobrze zorganizowane i domy szklane. A w nich ludzie otoczeni zewsząd światem obrazów migających, obrazów z całego świata i światem dźwięków. I żyją oni i żyć będą życiem nie swoim, bo na swoje życie czasu braknie. Uwikłani w zadania jakie postawi im telewizor czy komputer. Czy oni się zbuntują? Czy uciekną w góry, czy zbuduję w swojej wyobraźni dworek kresowy, zaproszą gości i zajadając szynkę powspominają tamten świat? Świat pustki.
* * *
„Kiedyś gdy wyczerpiemy już morze słów
i na samym dnie
nad nierozwiązaną zagadką świata
wywiesimy białą flagę milczenia…”
Nie uda im się, bo udać się nie może rozwiązanie tajemnicy świata. Będą instalować kamery, czujniki, sensory, i co tam jeszcze. I może dowiedzą się jak. Jak to działa, ale nie dowiedzą się nigdy dlaczego i po co? Odkopią miasto sprzed tysięcy lat, a tam same pytania.
Po co istniało to miasto, a teraz śladu po nim nie ma. Nie, ślad jest. I po to jest by coś nam powiedzieć. Powiedzieć, że celem istnienia tego miasta odkopanego po latach, był brak celu. Życie nie ma celu. Życie ma za to sens. Oni w tym mieście na pewno mieli nie jeden cel, ale teraz te cele nie mają żadnego znaczenia. I już, już jakbyśmy chwytali tajemnicę, jakbyśmy spoglądali za zasłonę. Wymyka się ona, wyrazić ją trudno, niemożliwe to prawie. Chcemy tylko powiedzieć, chcemy tylko napisać, że nie ma znaczenia nasz cel jakikolwiek by on był. Mam cel napisać tę książkę. No i napiszę. Cel osiągnięty, ale przecież nie o to chodzi. Istota jest inna, tkwi gdzie indziej. Istotą jest sama droga, samo tworzenie, pisanie i dialog z tobą, który teraz to czytasz. Ty czujesz istotę i sens. Ten sens ukryty za zasłoną słów. I ja to wiem, że tak jest. Bo gdy uchwycisz sens, to wtedy widzisz więcej. Troszkę więcej. Nie powiem, że wszystko, bo wszystko na pewno nie. Może kiedyś. Na pewno kiedyś.
Jak trudno napisać coś, co jest ważne, tak napisać, by nie powstał banał.
* * *
A co tam w naszym dworku? Czy oni tam tworzą swoje dzieła, czy może jedzą szynkę Marcina albo piją wino rocznik 1809? Juliusz opowiada o wizycie u Niemcewicza.
Jest rok 1830, koniec sierpnia. Juliusz jednego poranka, a poranek był śliczny, lecz trochę zimny, pojechał do wioski Niemcewicza położonej „maleńką milę” od Warszawy. Tam przyjęty gościnnie czytał swoje „roboty”. I Niemcewicz wyczuł, że ten oto młody człowiek ma talent. Juliusz opisał to w liście do Matki. A my odchylamy zasłonę coraz bardziej ale mgła jeszcze i niepewny widok. Tyle wydarzeń że pogubić się można. Dlatego pytania zadajemy tym co wiedzą. Tym co zbliżyli się o milimetr, o krok do Prawdy. Uchylili zasłonę już tu i teraz. Teraz nam trochę trudno. Oni tam sobie w ciszy i spokoju siedzą. Marcin poszedł dopilnować młyna. Przywieziono właśnie ziarno. Dziesiątki furmanek ze zbożem. I jeszcze dzisiaj wieczorem upiecze Marcin chleb.
A dlaczego nam trudno? Trudno, bo tyle wydarzeń, że pogubić się można.
Jest godzina czternasta. Godzina 14 roku 1830 miesiąca sierpnia. Radziwiliszki. Dworek Marcina. Podano obiad.
Godzina 14.02 roku 1900 w Krakowie w zimie. Stanisław Wyspiański odespał tę męczącą noc. Obudził się właśnie i zaczął pisać. Całą noc spędził w Bronowicach na weselu kolegi, Lucjana Rydla. Teraz musi tylko te kłębiące się wizje przenieść na papier. Musi zobaczyć to „Wesele” jeszcze raz.
Godzina 14.03 roku 2004 miesiąc czerwiec dzień 30. w Będzinie. Darek wkłąda kasetę do magnetofonu. Chce „przeczytać” książkę. Nie widzi, ale to nie przeszkadza. Jest to książka mówiona. Siada wygodnie i słucha i przenosi się w rok 1002 do puszczy na terenie Wielkopolski.
„Drwale zbliżyli się, stuknęli… nagle dąb zadrżał… zaszumiał gałęziami, huknął o ziemię. Drwale nieśli wielgi – wielgachny krzyż, by dąb, uginali się pod ciężarem. Ułożyli przed kikutem dębowym, wcisnęli stępkę w szparę pnia, ramionami, drągami dźwignęli go – zachybotał się, nie upadł. Wbili w szczelinę, wytrącali kliny, pień chwycił podstawę krzyża mocno by zębami… Polana była mała krągła, by ok. puszczy. W środku polany stał krzyż wielki by dąb. Szło nowe.”
Godzina 14.05 Kraków rok 2004 czerwiec. Adam skończył książkę. Postawił kropkę. Przyjdzie chwila kiedy wyda ją, a wtedy zacznie ona własnym życiem żyć jak każda książka. A teraz idzie w stronę rynku. W kościele Mariackim popatrzy na ołtarz, który mistrz Wit wyrzeźbił z ogromnych kloców. Drzewo do jednej z figur zasiał wiatr w roku tym, w którym piłowano w puszczach święte dęby, a na ich miejsce wbijano znak Mistrza z Nazaretu.
Godzina 14.06 Genewa rok 1834 lipiec. Juliusz w Szwajcarii mieszka u pani Pattey. Właśnie pisze list do Matki.
„Jedyna myśl mnie pociesza w życiu – oto zdaje mi się, że jestem tym, czym być powinienem – zdaje mi się, żem nie minął mojego powołania – że zapełniam sobą jedną małą kratkę na świecie.”
Godzina 14.07 rok 2001 maj. Adam przyjechał do Genewy. Obmyśla kolejny rozdział swojej książki, którą pisze w Krakowie. Pod wieczór wybierze się na spacer i będzie w tym miejscu, gdzie stał pensjonat pani Pattey i gdzie Juliusz pisał listy, patrzał na Mont Blanc, gdzie ujrzał Kordiana.
* * *
Juliusz widzi jakiś inny świat. Świat piorunów, rajskich kwiatów, świat pełen duchów ognistych. Jest twórcą i zarazem uczestnikiem jakiegoś nieziemskiego widowiska.
„Nade mną wielka ćma duchów latała
I różne złote, straszne komet miotły
Pędzały mego anioła szelestem
Skrzydeł… żem wcale nie wiedział gdzie jestem”
Będą ci chcieli Juliuszu wykuć grób w Tatrach. Za te twoje strofy, które są z innego wymiaru. W końcu jesteś na Wawelu, tam gdzie Adam, ale taki pomysł mógł dotyczyć tylko ciebie.
* * *
Godzina 14.15. Ministerstwo Przychodów i Skarbu w Warszawie. Rok 1830, sierpień. Juliusz urzęduje. Siedzi przy stoliku obitym zielonym suknem i nudzi się potwornie. Interesanci nie zwracają na niego uwagi. Do głowy im nie przyjdzie że to ktoś wielki, ktoś kto trafia się raz na 100, może 200 lat. Ot, siedzi i coś pisze. Wypełnia rubryki. Wypełnia rubryki Król-Duch.
* * *
Juliusz wyjrzał przez okno. Była godzina 14.30. Ale czas był inny. To był 1944 rok. 1 sierpnia. I ujrzał młodych ludzi w swoim wieku jak gdzieś zmierzali. Wszyscy czymś zaaferowani. Jeszcze 2 i pół godziny i się zacznie. A oni, ci młodzi, to te kamienie o których on napisze. Kamienie przez Boga rzucane na szaniec. Musi. Musi być złożona kolejna danina krwi by ten naród mógł przetrwać. I Juliusz to wiedział. Usiadł przy biurku i nadal wypełniał nudne rubryki.
* * *
Alicja będąc dzieckiem marzyła o Syberii. Mieszkała blisko Krzemieńca, tam gdzie kiedyś Juliusz, i Syberia wydawała jej się taka romantyczna. Potem widziała jak bolszewicy wywozili Polaków na Syberię, a jej losy potoczyły się inaczej. Po wojnie przyjechała do Będzina i tutaj mogła bez obaw pójść na Syberię. Tylko tutaj Syberia była Syberką, wzgórzem, gdzie kiedyś w XIX wieku rozpoczynał się etap. Etap na Syberię. Tutaj był jakiś barak, gdzie przetrzymywano powstańców czy innych buntowników, a potem gnano ich stąd na koniec świata. Na drugi koniec wielkiego Imperium. Bo tutaj były zachodnie granice Rosji. Z Syberki widać zamek, Dorotkę i fragmenty miasta. I tutaj bo gdzie indziej jest wielki Kościół Golgota Wschodu. I stąd rozpoczynają pielgrzymi wędrówkę do Częstochowy. Co roku, od wielu lat. To jest pierwszy etap. Tamte wędrówki były wędrówkami smutku, te są wędrówkami nadziei.
* * *
Król Stanisław wszystko popsuł. To co stworzył król Bolesław, potem umocnił Kazimierz, Władysław i Stefan, to Ciołek zepsuł. I naprawy podjął się Juliusz. Też król, tylko że Król-Duch. Ognisty anioł ujawnił mu plan i problem był tylko taki, żeby język giętki wyraził to, co pomyśli głowa.
* * *
„A ja jestem jak niepotrzebne ziele”
Jak on mógł tak o sobie myśleć, a przede wszystkim jak mógł to napisać?
Niepotrzebne ziele. Wszystko jest potrzebne, konieczne, nawet ziele. Oj, Juliuszu co ty piszesz, i to do matki. Tak nie można. Przecież masz świadomość swojej wielkości. Przeczuwasz, że na Wawelu cię pochowają. Nawet projekty były, by wykuć w Tatrach grób i tam złożyć twoje doczesne szczątki. Słyszysz, w Tatrach.
* * *
W dworku Marcina było mnóstwo zwierząt. Krowy i konie, świnie, kury, kaczki, gęsi. Te szynki pyszne, które Marcin przyrządzał, to z własnych świń. Te rosoły zawiesiste z własnych kur, a sery z mleka jego krów. To był jego folwark. I kiedy przybył do dworku Władysław Reymont, wśród zwierząt wyczuć można było lekki niepokój. Reymont napisał bowiem książkę o tym, jak zwierzęta zbuntowały się przeciw swoim panom. A one nie chciały się buntować. Rozumiały odwieczne prawa natury. „Bunt” to książka o tym, że kłamstwo musi przegrać. Że ten raj, który ma być tam, za górami, za lasami, nie istnieje.
„Dlaczego narody się buntują
czemu ludy knują daremne zamysły?”
to mówi Psalm 2. A ta książka Reymonta to metafora. Metafora buntu i wszelkiej rewolucji, która obiecuje ludziom raj na ziemi. Tacy agitatorzy raju przybyli i do Będzina, i zasiali ziarno. I to ziarno wydaje nadal plon. Kiedyś ten dworek Marcina w Radziwiliszkach, taki polski, taki pracowity, zniszczą, spalą, ci spod znaku sierpa i młota. Nawet ten sierp, symbol pracy, który rozpoczynano żniwa, zbezcześcili.
* * *
Reymont zaczął opowiadać o Lipcach. Tę wieś ukochał i opisał. Opisał genialnie. Każda postać jest żywa, krwista i prawdziwa. Weźmy Kubę. Patrząc na niego czujemy jego ból i jego zachwyt. A Reymont w dworku Marcina mówi, że ta wieś już odchodzi w przeszłość. Teraz ma zamiar jechać do Łodzi, bo tam rodzi się przyszłość. Tam do Łodzi zmierzają teraz chłopi niczym do ziemi obiecanej, by polepszyć swój byt. Tam fabryki ich połkną niczym czarne smoki, a potem wyplują.
I ja – powiedział Reymont – to opiszę.
* * *
To co Pan pisze to jeden bełkot – to powiedział Reymont do Juliusza,
A wie Pan panie Reymont dlaczego? Dlatego, bo tego co ja mam do powiedzenia nie da się wyrazić ot tak. Po tej wizji, która dotknęła mnie w kwietniu, po tej wizji ognistej, to co wiem to istne kłębowisko. Ja zajrzałem za zasłonę, a to co ujrzałem nie da się przedstawić tym językiem jaki znam. Więc miotam się, szukam, próbuję i wychodzi, jak Pan to określa, bełkot.
* * *
Wracamy do naszego dziwnego czasu. Jest godzina 14.35, rok 1972, Będzin. Luty. W Komitecie Partii, który rości sobie nieograniczone prawa do wszystkiego, trwa narada. Oni muszą zadecydować, czy burzyć ulicę Kołłątaja, aby mogła tędy iść szeroka droga do Huty. Wielkiej Huty. Zdecydować. Wielkie słowa. Zatwierdzić. I zatwierdzili. Nikt nie zaprotestował wiedząc, że zburzą tę część miasta gdzie wspaniałe kamienice stały, gdzie całe pokolenia będzinian się wychowały. I zburzyli. I Będzin już inny bo rozproszyli ludzi, a ducha miasta gdzieś wygnali i wrócić nie może, bo nie ma gdzie. A potem do rana pili zadowoleni, że mądrą decyzję podjęli. A ta Kołłątaja to była jakby Piotrkowska w Łodzi którą Reymont opisał. Trzeba będzie kiedyś ją odbudować aby przyciągała przyjezdnych i potomków tych, co tu mieszkali.
* * *
A na razie Juliusz gra w szachy w pensjonacie pani Pattey. Jest 1832 rok. Jesień. Późna jesień. Gra z protestanckim pastorem, gościem pensjonatu. Gra i myśli o swoich dziełach. Patrząc na króla już widzi scenę koronacji cara na króla Polski w „Kordianie”, patrząc na wieżę widzi Kordiana na szczycie Mont Blanc.
* * *
„Nie chciałeś chleba tam na Górze,
wyczerpany, głodny, poraniony.
Nie myśl że ci współczuję.
Wykonujesz swoją misję, a ja swoją.
I tak jak ty jesteś skazany, zapamiętaj to słowo, na zwycięstwo,
tak ja na porażkę.
Więc nie wiem, po co to robię.”
Tak mówi Szatan do Jezusa w jakimś opowiadaniu. „Wykonujesz swoją misję, a ja swoją.” Ale kto zlecił Szatanowi misję? Misję która trwać będzie do końca świata. A on jest konsekwentny, bo tylko Szatan jest konsekwentny. Zło wcielone. I będzie on miał różne oblicza, różne kostiumy. Wszędzie będzie. Ale szczególnie wiek XX zaznaczy się jego działalnością. Lecz on sobie ten dwudziesty wiek przygotuje. Zjawi się w pracowniach pisarzy i myślicieli, natchnie rewolucjonistów ideą zbawienia świata. Podyktuje wiele książek i broszur. Przygotuje dobrze to co ma przyjść. Wytyczy teren gdzie zbudują baraki i otoczą drutem kolczastym. Musi spełnić swoją misję. Tylko dlaczego wierzą w to co on mówi. Czy nie dostrzegają fałszu w jego górnolotnych słowach?
* * *
Cierpienie Hioba. Wzór wszelkiego cierpienia niezawinionego. I ta Księga Hioba nie wyjaśnia żadnych tajemnic. Bo wszystko jest tajemnicą. A odpowiedzi żadnej nie będzie. Trzeba przyjąć to co jest, bo ten, co napisał dzieje świata, wie lepiej. Wie wszystko. I kiedy to sobie uświadomimy wszystko stanie się proste i jasne.
* * *
Mikołaj już 6 miesięcy był na świecie kiedy zjawił się Juliusz. Rocznik 1809 to dobry rocznik. Bo Mikołaj to Mikołaj Gogol, a Juliusz wiadomo.
„Zimny pot oblewał mnie na myśl, że być może zostałem przeznaczony na zamienienie się w proch bez związania mego nazwiska z jakimkolwiek pięknym dziełem. Przejść przez świat bez pozostawienia śladu swego istnienia – ta idea mnie przerażała.”
To napisał Gogol, lecz podobnie myślał Juliusz. Pisał podobne słowa. Albo to. Nigdy nie opuszcza go uczucie bycia kierowanym.
„Ktoś niewidzialny napisał przede mną.” „Moje słowo jest związane z mocą, która przychodzi z wysoka.”
Juliusz też uważał, że Anioł mu dyktuje. Może kiedyś jeszcze powtórzy się rok 1809 i narodzą się, jak Gogol i Słowacki. Tylko czy można jeszcze raz napisać „Rewizora” albo „Martwe dusze”. Czy można to zrobić lepiej?
* * *
Ale oni są dowodem, że to co napisali było im nakazane. Tutaj ich wykształcenie, pochodzenie, oczytanie i co tam jeszcze, było drugorzędne. Mieli misje do spełnienia. Jeden miał napisać „Rewizora”, drugi „Króla-Ducha”. I tak Edison miał wynaleźć żarówkę, by rozświetlić XX wiek, Koch miał wynaleźć szczepionkę przeciw gruźlicy (szkoda, że po śmierci Juliusza, ale wszystkiego mieć nie można), a bracia Lumiere wynaleźć kinematograf aby zatrzymać czas. „Chwilo, jesteś piękna, trwaj wiecznie”. Tak rzecze diabeł. Ach, jeszcze Goethe miał napisać „Fausta”. I napisał. Role napisane, nic, tylko zagrać. Ale miliony nic nie zagrają. Nawet halabardy nie wniosą na scenę.
* * *
„śnieg, biurko i łajdaki…”
W tych trzech słowach ujął wrażenia z Petersburga 20 letni Gogol. Przyjechał na państwową służbę. W tym samym czasie Juliusz też siedział przy biurku. Wrażenia miał chyba podobne. Gogol pracował w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, Juliusz w Ministerstwie Skarbu. I co ciekawe obaj w jednym Imperium.
* * *
Ale cóż, Gogola znają wszyscy, a Juliusza? A przecież Gogol też chciał przerabiać zjadaczy chleba w aniołów.
* * *
Cała wielka literatura rosyjska mówi o Bogu i diable. Z tym zmaga się Gogol i Dostojewski. Całe Imperium zostało mu przekazane we władanie. A w szkole na Warpiu w Będzinie trwa lekcja rosyjskiego i nauczyciel czyta wiersz Puszkina o biesach. Te biesy zatrują też Będzin.
* * *
Tamten geniusz z książki Tomasza Manna, Adrian Leverkun podpisał kontrakt z diabłem. Podpisał w myślach. No i otrz
|
|
|
|
|
|
|
Gość
|
Wysłany:
Nie 22:29, 09 Paź 2005 |
|
|
|
|
Baletnica
Administrator
Dołączył: 30 Maj 2005
Posty: 1693
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Gdańsk Płeć: Kobieta
|
Wysłany:
Śro 18:08, 21 Gru 2005 |
|
Pragnę poinformować, że autorem tekstu jest zarejestrowany użytkownik - Grzegorz
|
|
|
|
|
Aś!
Nowicjusz
Dołączył: 22 Lut 2010
Posty: 8
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Białystok !? Płeć: Kobieta
|
Wysłany:
Wto 13:46, 23 Lut 2010 |
|
Kurcze nie chcę tego pisać, ale czytałam lepsze tego typu rzeczy. Co nie znaczy że jest źle, jest dobrze =O jak coś się każdemu podoba to znaczy że jest nijakie. Jeszcze się taki nie urodził co by wszystkim dogodził ^^
|
|
|
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB
© 2001/3 phpBB Group :: FI Theme ::
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
|